wtorek, 12 kwietnia 2011

w pociągu spożywszy jako substytut przytulenia dwa batoniki, otwieram książkę i zamykam, otwieram książkę i zamykam. nie umiem się skupić, choć temat ciekawy (rosyjska dziwka), a i styl też niczego sobie (narrator ma słowotok), całość zatem godna (nawet polubiłam główną bohaterkę, choć dziwek wszelkiej maści nie znoszę z zasady). ale cóż z tego, skoro mi się literki zlewają. to się zawsze zdarza w pociągu, ale nie tylko, bo również na środku ulicy, w łóżku czy w domu (kiedy chodzę i mówię do siebie). ale to nie może mieć miejsca. nie dziś, nie teraz, nie tutaj, trzeba się ogarnąć, trzeba się powstrzymać. i bez tego mam katar, a że chusteczki zostawiłam w domu, to przecież nie będę sobie smarkać w sweter. żeby to był jeszcze pośpieszny, można by użyć wieszanych po przedziałach zasłonek PKP, ale to jest osobowy. smarkać w karty powieści o ruskiej dziwce też nie bardzo wypada, zwłaszcza, że to z biblioteki...

jak zwykle ogarnia mnie irytacja na własną ckliwość i infantylność (która każe mi się zachwycać na kwejku słodkimi gifami o kotkach i pieskach, chociaż tak po prawdzie to jedyne, co już się da na kweju oglądać bez zażenowania, bo przeciętny polski twórca kwejkowy produkuje jakieś koszmarne twory w paincie, po czym układa im dialogi, w których co drugie słowo to “kurwa”, “chuj”, “jebie”, “pierdolić” i dalej w ten deseń). kiedyś taka nie byłam. a szkoda. miałam wtedy beczeć, stroić fochy, być słodką, zazdrosną, zakochaną i rzewną, zaś w razie czego lać po pysku. a tak to mogę sobie już tylko po własnym pysku polać łzy, co mi zresztą wychodzi drugi rok, każdorazowo wywołując wstręt do samej siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz