czwartek, 28 kwietnia 2011

gdyby dzisiejszy wieczór miał być odcinkiem serialu, z pewnością potoczyłby się inaczej. od serialu, nawet polskiego, wymaga się pewnej dramaturgii, czegoś, co wyjaśni i rozładuje piętrzące się przed dotychczasowe odcinki napięcie, ale równocześnie da impuls do nowych intryg, na podstawie których akcja będzie się działa dalej. od fabuły wymaga się pointy, a tu pointy brak. pointy jako jakieś zapadające w pamięć zdanie, jako poważna rozmowa, osobliwa konstatacja, jako coś, co pchnie akcję naprzód i sprawi, że widz nadal będzie chciał z zainteresowaniem śledzić bieg wypadków. a tu nic się nie dzieje. siedzimy, pijemy i po prostu rozmawiamy. nawet jeśli temat schodzi na koślawe tory, ja z nich zbaczam. ona kiedyś mówiła o nich, na co ja też przytaczałam opowieści o nim, ale kiedy zetknęłam się z otwartym pytaniem, o kim mówię, odechciewa mi się. przeskakuję na muzykę i powszechnie znane anegdotki. jeśli nie mogę mówić o abstrakcie, a nie mogę, bo abstrakt oficjalnie uzyskał już konkretną osobowość, wolę nie mówić wcale.

potem uświadamiam sobie, że może to ja tutaj rozdaję karty. może to od moich humorów zależy, co ktoś usłyszy, pomyśli, powie. i może jakbym coś zasugerowała, czego zresztą nie zrobię, sytuacja uległaby zmianie. a chwilę później mam do czynienia z trzema zdjęciami, zdjęciami legitymacyjnymi, które są noszone w czyimś portfelu, ale nigdy nie znalazły się w moim. mam do czynienia z braćmi na żywo i teściową w kamerce internetowej. i nagle wiem, że na moje karty każdy szcza, że nikogo nie obchodzi moje zdanie i że to kompletnie inny świat, w którym mogłabym wrzeszczeć, a i tak nikt nie zwróciłby na to uwagi.

pointa powinna być zaskakująca. ale kiedy wszyscy się jej spodziewają, jej brak może być jeszcze bardziej zaskakujący i przytłaczający zarazem.

1 komentarz: