sobota, 23 kwietnia 2011

koralię poznałam na jakiejś imprezie, kiedy w stanie pewnego wyczerpania osiadłam w łazience na taborecie i w geście rozpaczy ukryłam twarz w dłoniach. kiedy je odjęłam zobaczyłam jej stopy, a potem całą resztę, gdy przykucnęła z żarzącym się papierosem i błyszczącymi oczami. podpita na tym etapie, na którym ja byłam jakiś czas temu, etapie, w którym umysł się rozjaśnia, humor dopisuje, energia rozpiera. nie widziałam jej wcześniej, ale odkąd wróciłam na stare śmieci, nie mogłam się przyzwyczaić do tych wszystkich nowych ludzi, o których nic nie wiedziałam i którzy nie wiedzieli nic o mnie (i pewnie dlatego publicznie mówili, jak ładnie wam razem, nie zważając na przeżywane przeze mnie przykrości podczas słuchania takich opinii). więc cholera wie, czyja ona znajoma. a może nie stąd, ale z zewnątrz, po prostu czyjaś koleżanka z roku. mniejsza o to.
– może rzygnij? – poradziła życzliwie.
– już rzygałam.
– nie zauważyłam.
– nikt nigdy nie zauważa – odparłam z dumą. to była prawda. gdy inni rzygali pod stoły (a takie straszne przypadki miały tu podobno ostatnio miejsce, ja nie wiem, za gorszych i lepszych czasów tak nie bywało), albo pędzili do kibla trzymając się za twarz, albo nurzali głowy w toalecie wydzierając się w trakcie na całe gardło niczym schabowy swego czasu na jednej z wysp mazurskich jezior (a echo niosło odgłosy po wodzie hen daleko w ciemną noc), ja opuszczałam pokój dyskretnie i bez pośpiechu, wymiotowałam chyłkiem, a po wszystkim nigdy nie zapominałam przepłukać ust.

koralia kiepuje do umywalki. patrzę z tęsknotą na tego papierosa, na co ona bez słów wyciąga z kieszeni swetra paczkę slimów i mnie częstuje. ma ładny, prosty sweter. cała w ogóle jest ładna. ta konstatacja wystarczy mi, aby wiedzieć, że koralia będzie moją nową femme fatale. nie w takim sensie, że sprowadza na mnie jakieś nieszczęście, ale uzmysławia mi ogrom nieszczęścia już zastanego. mam do nich pecha. szczupłe, ładne dziewczyny, z małymi piersiami i nogami bez żylaków (mimo nałogu nikotynowego), pracujące w ciekawych miejscach (wbrew studiowaniu kierunków humanistycznych w trybie dziennym). co rusz potykam się o nie, jakby ktoś je specjalnie wysyłał do mnie niczym paczki z dopiskiem: „jesteś gorsza”.

2 komentarze:

  1. Ładne dziewczyny po kierunkach humanistycznych są potrzebne naszym 50-letnim matkom przeżywającym menopauzę, żeby stawiać je za wzór, żeby udowadniać, że można było spełnić ich niezrealizowane marzenia z młodości...tylko ups...nam niestety się nie udało.
    Mam nadzieję, że udaje Ci się jednak spełniać inne, ważniejsze, swoje.

    OdpowiedzUsuń
  2. To weź się zamień w jakąś bohaterkę serialu i uczyń z tego "jesteś gorsza" swój czynnik motywujący. Przynajmniej unikniesz czegoś tak idiotycznego jak depresja z tego powodu.
    (całkiem rozsądne to, co piszę, muszę przyznać... :>)
    Z doświadczenia wiem, że łatwiej jest swój leniwy tyłek ruszyć do roboty w końcu i coś zmienić niż skutecznie wytłumaczyć sobie, że wcale gorsza nie jesteś ;)
    Bo nie jesteśmy, ale upór nas w tym przeświadczeniu trzyma, oj taaak.

    OdpowiedzUsuń